Stosunkowo dawno nie pisałem o żadnej nowej animacji ze świata superbohaterów, bo też najzwyczajniej w świecie czułem się zmęczony konwencją… I cóż, „Batman i Superman: Bitwa supersynów” to produkcja, która bynajmniej nie zmieni takiego stanu rzeczy, natomiast jest też równocześnie animacją naprawdę ciekawie pomyślaną w kontekście budowania postaci.

Animacja opowiada historię synów Batmana (Robin) i Supermana (Superboy), którzy muszą stawić czoła pozaziemskim wyzwaniom (niszczycielską siłą reprezentuje Starro) i ocalić swoich słynnych ojców – a przy okazji cały świat. Moje emocje po filmie są wyrażone właśnie na załączonym obrazku – czyli trochę niezadowolenia, a trochę satysfakcji… próbuję przekonać sam siebie, co do ostatecznej oceny animacji.

Naprawdę interesująco potraktowano wątki obyczajowe, dokładniej budowanie relacji ojca z synem (zarówno w przypadku Batmana, jak również Supermana).

„Bitwa Supersynów” jest też najprawdopodobniej pierwszą animacją DC/Warner Bros., która w całości została zrealizowana za pomocą technologii CGI. Niestety, nie jest to ani piękny, ani wizualnie ciekawy, trudno wyzbyć się wrażenia sztuczności świata przedstawionego, choć na plus działa całkiem żywa kolorystyka, która niekiedy jest przygaszona, gdy wymaga tego charakter danej sceny.

Jon Kent oraz Damian Wayne funkcjonują jako takie swoiste awatary dla przede wszystkim nastoletnich widzów, którzy w jakiś sposób mogą się utożsamić z bohaterami animacji. Całkiem niezła jest chemia w tej relacji, dzięki której możemy poznać de facto młodszą wersję Batmana i Supermana.

Do bólu konwencjonalny jest jednak oczywiście punkt wyjściowy i zawiązanie akcji, czyli kosmiczne zagrożenie, które zagraża całej cywilizacji, choć… przecież właśnie tego oczekiwałem. Stąd też zasadnicza ambiwalencja w mojej ocenie.

W dodatku inwazja Starro, kosmicznej rozgwiazdy – obcej formy życia, która atakuje światy, wysyłając niezliczone mniejsze klony z własnego organizmu, aby podbijać planety, stanowi wdzięczny motyw dla solowej produkcji o Supermanie w reżyserii Jamesa Gunna.

Choć z drugiej strony Starro pojawił się już przecież w „The Suicide Squad” wspomnianego twórcy… Jak zatem podsumować refleksje?

„Batman i Superman: Bitwa supersynów” to kino wdzięczne, choć sztampowe, być może nieco pretensjonalne, aczkolwiek z takim założeniem została poprowadzona historia o dojrzewaniu nastoletnich superbohaterów. Warto zaznaczyć, że to też tak naprawdę debiut Jona Kenta, syna Supermana, na małym ekranie w formie animacji

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here