Żyjemy w czasach pandemii koronawirusa, a jednocześnie ekspansji nowych mediów. W jaki sposób odnaleźć się w tej rzeczywistości? Na pewno potrzebni są nam przewodnicy, którzy potrafią tłumaczyć cywilizacyjne przemiany, jakie zachodzą w XXI wieku. Łukasz Kaszkowiak, doktor socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, autor książki „Społeczny świat polskiego fandomu fantastycznego”, a prywatnie również wielki fan animacji i komiksu, podzielił się z nami spostrzeżeniami na temat funkcjonowania branży i spróbował zdiagnozować, kto ustanawia współczesne trendy w popkulturze. Zapraszamy do lektury wywiadu!


Animacja jest jedną z aktywności fandomu – wywiad z Łukaszem Kaszkowiakiem, doktorem socjologii, znawcą kultury popularnej

Mówi się, że animacja to forma, która łączy pokolenia. Dlaczego? Co stanowi fenomen filmów i seriali animowanych?

Chciałbym odpowiedzieć, że to zasługa witalnej siły imaginacji, ale tak po prawdzie, chodzi o przeniesienie wzorca. Ludzie nie chcą wyrastać z modelu kulturowego, który został stworzony z myślą o dzieciach.

Czy możemy zatem nieco naświetlić kontekst?

Po roku 1968 doszło do wielu zmian, których wspólnym mianownikiem jest przełożenie nacisku z dziedziczonych form kulturowych na indywidualne wybory. Zachęcam czytelnika naszego wywiadu, by pomyślał nad przemianami w modzie męskiej. Od XIX wieku, aż do lat 70. XX wieku należało nosić garnitury i nakrycia głowy. Obecnie ludzie ubierają się, jak się ubierali w okresie swojej wczesnej dorosłości. Jest tak dlatego, że ludzie w średnim wieku ubierają się w sposób subkulturowy, chociaż technicznie już do żadnej subkultury nie przynależą. Chciałbym tutaj podkreślić jedną ważną rzecz – o ile mamy teraz większy wybór w wielu kwestiach, to pewne tradycyjne formy współżycia wciąż mają znaczenie, chociaż nie zawsze w tak restrykcyjnej formie, jak pięćdziesiąt lat temu, zwłaszcza gdy są związane z życiem rodzinnym i zachowaniem podczas sytuacji oficjalnych – mogę nosić na co dzień moją ulubioną koszulkę z logiem Burzum, ale na ślub przyjdę pod krawatem.

W jaki sposób odnieść zatem wzorce do branży animacji?

Dorośli nie przestają oglądać kreskówek, co musiało znaleźć odzwierciedlenie w ofercie rynkowej. Duzi fani mają więcej pieniędzy, są wierniejszymi konsumentami niż dzieci i potrafią angażować się w działania presumpcjne (różnego rodzaju twórczość fanowską, np. ręcznie wykonane figurki z Rickiem i Morty’m), stanowiące świetną reklamę dla producentów. Nie uważam jednak, żeby można było mówić o pełnym wykorzystaniu potencjału animacji. Stoi tu na przeszkodzie wiele różnego rodzaju problemów, począwszy od ekspansjo-kryzysu anime (bardzo dużo kreskówek rywalizuje na powoli rosnącym rynku, co zmniejsza przychody z pojedynczej produkcji, a przecież koszty cały czas rosną) skończywszy na przemianach obyczajowych w USA (nie wszystko można powiedzieć, dlatego mówi się niewiele), drugim światowym producencie animacji. A jakie kreskówki będą tworzyć dorośli, których rodzice zbudowali swoją dorosłość na fascynacjach z dzieciństwa i okresu dojrzewania?

Żyjemy w czasach dominacji wielkich wytwórni kinowych. Kto według Ciebie ustanawia współcześnie trendy?

„Trend” jest trudnym pojęciem, bo kiedy rzecz popularna staje się popularna? Wymienię więc tylko trzy główne obszary.

Po pierwsze, produkcje sprzężone z dużymi amerykańskimi wytwórniami. Gigantyczna machina promocyjna. Miks marketingu głośnego, jak pochód słoni i cichego, podstępnego, nie bojącego się antagonizować odbiorców. Wszyscy to znamy. Ostatnimi czasy Amerykanie wyciągają ręce po dwa pozostałe obszary.

Po drugie, anime. W Azji machina promocji jest równie wielka jak tak amerykańska, poza rodzimym kontynentem wciąż, mimo częściowej profesjonalizacji, głównie oparta o własny, bardzo wierny fandom. To ciekawa sytuacja, bo na treść tych filmów/seriali ma wpływ przede wszystkim sytuacja w kraju pochodzenia. Zachodni odbiorcy rekompensują sobie ten niedostatek wielką produkcją fanowską.

Po trzecie, podziemie internetowe. To nie tylko kwestia Sieci, ale kultury twórczej, mającej początek właśnie w fandomie anime. Nie jest więc przypadkiem, że wpływ nań stylu mangowego jest tak mocno odczuwalny.  Osobiście niezbyt mnie to bawi jako odbiorcę, ale obserwuję te zjawiska z nieukrywaną fascynacją. Pierwszy przykład z brzegu – kilka lat temu mała gra „Undertale” (co znamienne, inspirowana japońską serią „Mother”) doczekała się wielkiej rzeczy fanów. Ich twórczość jest bogata i bardzo zróżnicowana, a lwią część stanowią animacje. Lepsze lub gorsze, pokracznie amatorskie lub niemalże profesjonalne, wchodzą ze sobą w dialog odbywający się na arenach internetowych centrów. To zjawisko społeczne wykraczające poza granicę samej animacji. Mamy więc do czynienia z relacją pomiędzy produkcją, klasyczną promocją i żywiołem fanowskim.

Jacy są Twoi mistrzowie kina animowanego?

Przy filmach animowanych można pełnić wiele funkcji, dlatego ograniczę się tylko do reżyserów. A ponieważ jest ich wciąż zbyt wielu, zawężę tę listę do czterech osób.

W świecie animacji zawsze imponowali mi Japończycy. Kiedyś, jeszcze w końcówce boomu gospodarczego, mówiło się o nich, że mają obsesję szczegółu. Anime może wydawać się zaprzeczeniem rzeczywistości, ale generalną cechą sztuki tego kraju jest opowiadanie o istocie życia w stylizowanej formie. Przedstawicielem takiego myślenia z pewnością był Satoshi Kona. Fantastyka, jeżeli po nią sięgał, nie była ograniczeniem, ale szansą pokazania psychologii postaci w sposób, który trudno osiągnąć w filmie aktorskim. Talent plastyczny nie był tu bez znaczenia, Kon rozumiał jak działa przestrzeń wokół człowieka, jego światy nigdy nie sprawiają wrażenia sztucznych albo nadmiernie wydumanych.

Ale wydumanie nie zawsze jest przeszkodą. Bardzo lubię twórczość Yoshiaki Kawajirijego. To fantasta pełną gębą, kreślący z wizją szalone freski. Imponuje mi to o tyle, że zawsze się trzymał klasycznych, „realistycznych” ujęć tematu, bez uciekania do technik eksperymentalnych. Może to brzmieć nieco antyintelektualnie, ale nierzadko pozorne nowatorstwo techniki służy wyłącznie zamaskowaniu braku wyobraźni twórcy. Kawajiri imponuje mi pomysłowością, mimo bardzo typowych metod i zainteresowań fabularnych – jego wampiry, mutanci oraz demony nie mają sobie równych. Lubię też jego bohaterów, bardzo prostych, zimnych, a jednak fascynujących.

Wracając do naszego kręgu kulturowego, moim ulubionym reżyserem animacji jest René Laloux. To eksperymentator, ale inteligentny. Wraz z surrealistą Toporem stworzyli „Dziką planetę”, film na pograniczu poszukiwań modernistycznych i science-fiction (znak rozpoznawczy fantastyki francuskiej).  Drugi z jego filmów, „Władcy czasu” nie jest już tak wyrafinowany, powstał za to we współpracy z tytanem francuskiego komiksu, Jeanem Giraudem. Mimo klasycznej fabuły całość wciąż ma surrealistyczny posmak. Najbardziej cenię ostatni pełny metraż Laloux, film „Gandahar”, na motywach powieści Jean-Pierre Andrevona. Kompletne szaleństwo plastyki i pomysłów fabularnych, zakręcone niczym sen deliryka. Przy filmie pracował inny ważny rysownik komiksowy, Philippe Caza.

Na koniec zostawiłem sobie naszego rodaka, Waleriana Borowczyka. To być może najciekawszy przypadek. Stworzył w naszym kraju kilka wybitnych animacji krótkometrażowych, co otworzyło mu drzwi na Zachód, gdzie został reżyserem kina aktorskiego. Mimo, że z każdym kolejnym filmem odchodził coraz bardziej od animacji, to większość z nich (nie licząc trefnej kontynuacji „Emmanuelle”) zachowuje cechy filmu animowanego. Niestety, obecnie nikt już o nim nie pamięta. Może dlatego, że to twórca wybitnie dla dorosłych.

Animacja europejska, azjatycka, amerykańska – czy możemy wskazać na charakterystyczne cechy produkcji z różnych obszarów kulturowych?

Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o sposób wytwarzania.

Każdy z tych regionów ma inną kulturę pracy i inny styl prowadzenia biznesu. Ameryka opiera się na korporacjach sączących uniwersalistyczną papkę w żyły naszej planety. Azja ma ten swój system firm-rojów. A nasza nieszczęsna Europa niespełnionych artystów, próbujących odnaleźć się w świecie państwowych funduszy i tysiąca prywatnych inwestorów.

Każdy region ma również nieco inny model komercji (czyli tego, co finansuje ten biznes). Amerykanie z iście naukową precyzją tworzą produkcje o standaryzowanych wymiarach. Oni najwięcej inwestują, najwięcej tracą i najwięcej zarabiają. Azjaci, niekoniecznie Japończycy, operują estetyką mangi, czyli rzeczą, której nikt nie potrafi zdefiniować, ale wszyscy pojmują ją na poziomie emocjonalnym (w tym tkwi sekret jej sukcesu). Europa to różnorodność, próbuje siły we wszystkim. A to podróbki Pixara, a to anime z Paryża, a to jakieś wycinankowe bajki ludowe finansowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, Szczęścia i Pomyślności.

W tym wszystkim jak zawsze próbuje się znaleźć kino mniej, lub w ogóle nie komercyjne. Niestety, to coraz trudniejsze. Trudno współcześnie znaleźć model finansowania niepewnych ekonomicznie produkcji. Europejskie fundusze nie są tu zadowalającym rozwiązaniem ani gwarancją jakości.

Zatem, moim skromnym zdaniem, regionalne wyznaczniki stylu to kolejno: cyniczny uniwersalizm, manga i brak pomysłu na siebie.

Załóżmy, że ktoś chce dopiero zacząć swoją przygodę z animacjami. Od czego powinien zacząć na przykład fan fantastyki?

Wszystko zależy od tego, ile ten nasz fan fantastyki ma lat. Młodszym oraz tzw. młodym duchem niezmiennie polecałbym oryginalne „Kacze opowieści”. To naprawdę świetnie napisana, a przy tym pięknie animowana rzecz. W latach 80. ukuto u nas termin „kino nowej przygody” na określenie nowej, rozrywkowej fali w kinie amerykańskim. „Kacze opowieści” doskonale realizują ten program, a przy tym są nie głupie i rozwijające. Każdy odcinek to napisana wzorcowo historyjka. Można to puszczać na warsztatach scenopisarstwa.

Dzieciom i rodzicom polecałbym też „Fantazję”, czyli antologię animacji opracowanych jako tło do muzyki klasycznej. Jakkolwiek nie lubię aranżacji dyrygenta Stokowskiego, to każda z części filmu jest małym arcydziełem. Film ten uczy wrażliwości oraz wyobraźni muzycznej. A przede wszystkim sztuki skupienia, od której uciekają współcześni twórcy.

A coś z konwencji o superbohaterach?

Nastolatkowie powinni zainteresować się serialem „Nowe Przygody Supermana”. Osobiście niezbyt interesują mnie superbohaterowie, ale ten serial jest wyjątkiem. Każdy odcinek ma dwie warstwy, dosłowną oraz swoistą dyskusję z motywem kształtującym postać Supermana na przestrzeni pięciu dekad. Serial ten pozwala rozwinąć umiejętność bardziej świadomego, mniej dosłownego przeżywania fabuł. Wiedza jak pewne motywy są zawieszone w kulturze generalnie bardzo przydaje się w życiu. Pozwala „czytać między wierszami”.

Jeżeli chodzi o dorosłych, to przede wszystkim odsyłam do twórczości osób wymienionych przy okazji pytania o ulubionych twórców.

Co fani animacji mają wspólnego z fanami fantastyki?

Wszystko lub nic. Niestety, ale jest to niezwykle złożona kwestia. Nie wchodząc zbyt głęboko w temat, mogę tylko powiedzieć, że o ile fani fantastyki stanowią w miarę wyraziste środowisko, to niekoniecznie możemy to powiedzieć o miłośnikach animacji (rzecz się ma podobnie z kinem aktorskim). Z pewnością niektórzy członkowie fandomu oglądają kreskówki, jednak nie zawsze noszą w sobie tożsamość fana animacji ani też podejmują jakieś specyficzne działania lub dysponują hermetyczną, fanowską wiedzą. Ba, bycie zaangażowanym fanem animacji, np. takim, który sam coś tworzy, specjalistą od tematu i liderem opinii, nie znaczy wcale, że będzie taką osobą podczas spotkań z fandomem fantastycznym. Z drugiej strony, silna obecność fanów anime w fandomie spopularyzowała ich zainteresowania. Co więcej, niektóre konwenty już w latach dziewięćdziesiątych wyświetlały animacje takie jak „Heavy Metal”.

Gdybym więc miał formułować odpowiedź na zadane pytanie, powiedziałbym, że animacja jest jedną z aktywności fandomu, chociaż niekoniecznie stanowi osobny subfandom (nie liczę tutaj miłośników anime). Wszystko może się jednak zmienić, ostatnio stacja Cartoon Network osiągnęła kilka sukcesów komercyjnych ze swoimi produkcjami, także wśród dorosłych, więc zapewne wkrótce ukształtuje się wokół tego dorodny subfandom.

Jeżeli chcieliby się Państwo dowiedzieć więcej, szerzej opisuję ten temat w mojej pracy – „Społeczny świat polskiego fandomu fantastycznego”. Wyjaśniam w niej wszystkie teoretyczne zagwozdki badań nad fanami, ich sposoby funkcjonowania oraz krótki rys historyczny. Książka była pisana z intencją stworzenia narzędzia dla laików, którzy chcieliby zrozumieć funkcjonowanie jakiejś grupy zrzeszonej wokół niepraktycznego celu (jak właśnie fani), tudzież refleksyjnie pochylić się nad własnym fanostwem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here