Odrodzona Harley Quinn jest niezmiennie fascynująca! Superheroina DC od lat nie traci nic a nic ze swojego uroku, a mówiąc szczerze, to przeszła ona chyba najmniej radykalną, jeśli jakąkolwiek zmianę w ramach projektu DC Rebirth. I nic dziwnego, skoro bladolicą piękność w dalszym ciągu wychowuje Amanda Conner i Jimmy Palmiotti, artystyczne małżeństwo, które potrafi zadbać o fabularne szaleństwo.
Czarny humor, sensacyjna intryga, popkulturowa żonglerka motywów, seksapil – jak wiadomo, wyjątkowa broń kobieca. Za sprawą właśnie takich elementów delektować się można było poznaniem przygód Harley z The New 52, podobnie jest i w Odrodzeniu, które w Polsce zainicjowane zostało albumem „Umrzeć ze śmiechu”. Jest bombastycznie, jak określiłaby to zapewne dawna psychoterapeutka z zakładu psychiatrycznego Arkham.
Opowieść rozpoczyna się w piorunującym stylu, bo od zombie-apokalipsy. Kosmiczny wirus – ale nie pytajcie, jak to dokładnie się stało! – sprawił, że mieszkańcy Coney Island zaczęli przemieniać się w bezmózgie, nieumarłe istoty, dzięki czemu komiks zyskał charakter grozy, survivalu, miejscami slashera. Po pewnym czasie drużyna dowodzona przez Harley zmuszona jest wejść do podziemi. W cudowny sposób kwituje to jeden z bohaterów, gdy mówi „Tak właśnie zaczyna się każdy horror z lat siedemdziesiątych…”, spoglądając na satanistycznie wymalowane wrota do… piekieł? Piękne!
Kolejna, może nie dać ciekawa, ale w dalszym ciągu oryginalna misja Harley wiąże się z podróżą do Indii, zwariowana piękność zaliczyć też musi mały epizod w Moskwie, ale prawdziwą bombą są ostatnie zeszyt zbiorczego albumu zatytułowane odpowiednio „Perwera w podziemiach” oraz „Punkówa pod przykrywką”. Aby zinfiltrować przestępcze środowisko Coney Island, Harley musi przeistoczyć się w punk rockową, drapieżną divę, co idealnie koresponduje z wybuchowym charakterem Quinn.
Sensacyjna intryga najeżona jest smolistym humorem, trup ściele się gęsto, nie brakuje wątków obyczajowych! Bo równocześnie rozwijana jest również uczuciowa relacja tytułowej bohaterki z Poison Ivy, choć w tym ujęciu można mówić raczej o flirtowaniu, romansiku, a nie miłości przez duże M. Harley w dalszym ciągu żywi pewien sentyment wobec Księcia Zbrodni, Jokera – twórcy w wyjątkowo umiejętnym stylu portretują emocjonalną niejednoznaczność i wątpliwości superheroiny, do której cholewki smali jeszcze jeden złoczyńca.
Wizualnie komiks broni się żywiołową, nieco drapieżną kreską, wyjątkowo intensywną kolorystyką z całą gamą zazwyczaj ciepłych barw, a także bardzo estetycznie rozrysowanymi projektami postaci. Bohaterowie kuszą swoją fizycznością, zwłaszcza żeńskie bohaterki sprawiają figlarne wrażenie. Bezpruderyjnie, ze smakiem, bardzo miłe dla zmysłu wzroku przedstawienia.
„Umrzeć ze śmiechem” to lektura rozrywkowa w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dzieje się, dzieje się szybko, z pomysłem, czasami po bandzie. Conner i Palmiotti konsekwentnie, we własnym stylu wychowują swoją zwariowaną córeczkę. Można przy niej oszaleć – popkulturowa perełka, do której sięgnięcia szczerze zachęcam!