Znacie „Rango”? Nie? A powinniście! Bo to wspaniałe połączenia widowiskowej, familijnej animacji ze sprytnymi nawiązaniami do różnych ikon ze świata kinematografii. No i główny bohater – kameleon-rewolwerowiec.

Rango, mieszkający w szklanym terrarium, sympatyczny, jaszczurzy protagonista przez przypadek zostaje pozbawiony dachu nad głową. Wypadając z samochodu swoich właścicieli zostaje wystawiony na próbę przeżycia w niebezpiecznym środowisku pustyni Mojave. Tułając się po ogromnym bezmiarze piachu i żwiru, odnajduje miasteczko Dirt, które zamieszkują okoliczne zwierzęta.

To właśnie w tej osadzie przyjdzie mu zmierzyć się z problemami lokalnej społeczności. Społeczności, do której wkrótce może dołączyć jako jej pełnoprawny członek. Nim jednak do tego dojdzie, Kameleon zostanie poddany wielu próbom – rewolwerom pojedynkom i szaleńczym pościgom. A wszystko w imię dobra ogółu, miłości do ukochanej… i spełnienia marzeń.

Film Verbinskiego został zrealizowany w konwencji westernu. Ten klasyczny, na wskroś amerykański gatunek jest ciekawym i świeżym sposobem na opowiedzenie historii animowanej. Bo z jednej strony wiadomo, czego można się w nim spodziewać, a z drugiej zaś…  łatwo jest dokonać w nim popkulturowych eksperymentów!

RANGO, the Mariachi Owls, 2011. ©Paramount Pictures

Widać, że twórcy czerpali inspiracje również z takich filmów jak „Las Vegas Parano” – osobliwe nawiązania do narkotycznych wizji głównych bohaterów z filmu Gilliama, tworzą także psychodeliczny nastrój w kilku ujęciach animacji – ale także z westernów z ikoną kina, Clintem Eastwoodem. Dodajmy, że ta kultowa postać doczekała się nawet sympatycznego cameo.

Oryginalny zamysł na historię, przemyślane i czytelne aluzje, plastyczność scen, scenograficzne cuda, plus spora dawka absurdalnego humoru. Idealna propozycja na niezobowiązujący seans, który gorąco polecam!

Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu Paradoks.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here