Joe Abercrombie to jeden z najbardziej cenionych twórców fantastyki nowego pokolenia. Autor bestsellerowych powieści („Samo ostrze”, „Szczypta nienawiści”) zdecydował się zrealizować nową trylogią pod tytułem „Morze Drzazg”. Opowieść o niepełnosprawnym księciu, który szuka zemsty i zrozumienia w świecie walki jest okrzyknięta jako jedna z najoryginalniejszych sag fantasy ostatnich lat. Co stanowi etos bohatera? W jaki sposób można redefiniować fantastykę? Czego poszukuje w literaturze Joe Abercrombie? O tym właśnie porozmawialiśmy w ramach specjalnego wywiadu.
Książki z trylogii „Morze Drzazg” ukazały się w Polsce za sprawą starań Wydawnictwa Rebis.
Marcin Waincetel: „Pół Króla” to opowieść o losach Yarviego, niepełnosprawnego księcia, który chce pomścić śmierć swojego ojca. Można byłoby powiedzieć, że jest to klasyczna opowieść – od zera do bohatera… choć to nie do końca prawda. W jaki sposób poznałeś swojego bohatera? Mam tu na myśli pierwszy impuls, który skłonił Cię do napisania trylogii „Morza drzazg”.
Joe Abercrombie: Czasami bywa tak, że książki po prostu powstają – trudno jest wskazać jednoznaczny moment, w którym narodził się pomysł, zalążek fabuły. W przypadku książki „Pół króla” można jednak wskazać konkretną sytuację. Pewnego razu, gdy byłem ze swoimi dziećmi na placu zabaw, zauważyłem, że jedno z bawiących się dzieci miało wyraźnie zdeformowaną rękę, w której brakowało kilku palców. Niepełnosprawność generowała różne problemy w interakcji z innymi dzieciakami. Zacząłem się zastanawiać, jaki bardzo musi to być trudne dla tego chłopca, a o ile trudniejsze byłoby jeszcze w dawnych czasach – choćby w świecie wikingów czy anglosaskim średniowieczu, kiedy trzymanie tarczy i broni było obowiązkiem, ale także konkretnym oczekiwaniem wobec mężczyzny. Zwłaszcza gdyby taki chłopiec wywodził się z królewskiego rodu. Co może zrobić człowiek, który naprawdę nie jest w stanie pełnić roli, jakiej oczekuje od niego społeczeństwo? To był zalążek historii opisanej w książce „Pół króla”, a następnie rozwijanej w kolejnych częściach cyklu „Morze drzazg”.
Niezwykle interesujący jest kontekst, o którym wspominasz, podobnie zresztą właściwe losy księcia Yarviego, który poprzysiągł zemstę, chcąc odzyskać Czarny Tron. Najpierw jednak jako sprzedany w niewolę galernik musi stawić czoło okrucieństwu i srogiemu morzu. I to mając tylko jedną sprawną rękę. W niezwykły, bo bardzo naturalny sposób opisałeś próbę definiowania samego siebie. Yarvi miał z tym problem. W jaki sposób najlepiej zdefiniować rolę i cechy archetypicznego bohatera?
Szczerze przyznam, że zawsze fascynowała mnie ta kwestia. Pytanie, co czyni kogoś bohaterem? W klasycznych powieściach fantasy często pojawia się postać, która dokonuje heroicznych czynów, przeciwstawiając się tym samym złoczyńcom. Tak naprawdę nie zawsze pojawiają się wątpliwości w ocenie postaci. Zastanówmy się choćby nad światem Tolkiena, w którym istnieje tak naprawdę ostateczny podział na dobro oraz zło. Dwie ścierające się siły. Nigdy nie kwestionujemy przecież tego, że Sauron jest całkowicie zły, a Gandalf całkowicie dobry. Prawdziwy świat jest jednak o wiele bardziej skomplikowany. Zawsze interesowały mnie tak zwane szare strefy, graniczne punkty moralności. Yarvi z pewnością jest bohaterem w tym tradycyjnym sensie, ponieważ jest główną postacią historii „Morze Drzazg”. Został dotkliwie skrzywdzony za młodu, natomiast to, co później robi wiąże się z dosyć szlachetnymi pobudkami. Książę nie jest jednak silny fizycznie, nie może uchodzić za wojownika, dlatego musi wykorzystywać swoje inne zasoby – wiedzę, przebiegłość, manipulację, czyli takie umiejętności, które w tym świecie są wykorzystywane przeważnie przez kobiety. Mój bohater jest oczywiście zdolny do wykonywania rzeczy godnych podziwu – nie brakuje mu odwagi, lojalności, empatii – ale jest także zmuszony, aby iść na wiele kompromisów, stać się ostatecznie kimś bardziej bezwzględnym niż był na początku… Czy ostatecznie okaże się być bohaterem, to już osądzi czytelnik…
Droga naznaczona cierpieniem, wyzwaniami, ale też zrozumieniem, przyjaźnią, a nawet miłością… W osobliwym towarzystwie wyrzutków Yarvi znajduje wsparcie, na które nie mógł liczyć, wśród szlachty. Bardzo ciekawie opisujesz zespół postaci – wzajemne relacje. Dostrzec to można zwłaszcza w późniejszych tomach, mam tutaj na myśli „Pół świata”, jak i „Pół wojny”. Czy emocje są dla Ciebie podstawą tej historii? Zarówno w kontekście bohaterów, jak i czytelników, którzy potrafią utożsamić się z konkretnymi postawami.
Wydaje mi się, że emocje muszą być sercem opowieści. W ostatecznym rozrachunku bohaterowie, fabuła, określona sceneria i zasady rządzące światem – tak jak w sztuce – powinny służyć wywołaniu u czytelnika konkretnych uczuć. Chcę, żeby czytelnik śmiał się, płakał, odczuwał strach, być może nawet miłość, a równocześnie nienawidził razem z bohaterami. Taki był też pomysł na cykl „Morze drzazg”. Aby to uczucie było nieomal czymś namacalnym. Bez ciekawych postaci i zaskakujących, dynamicznych relacji między nimi, nawet najbardziej zaskakująca fabuła staje się nieciekawa, traci na znaczeniu. Emocje są zatem podstawą.
Specjalizujesz się w kreowaniu powieści spod znaku fantastyki, które są przeznaczone przeważnie dla dorosłego odbiorcy. Zastanawiam się też, co było najtrudniejsze i najbardziej satysfakcjonujące w pisaniu literatury charakteryzowanej jako Young Adult, czyli – przynajmniej w teorii – dedykowanej dorastającemu czytelnikowi.
Cóż, etykiety wydawnicze nie mają dla mnie większego znaczenia – w pewnym sensie są raczej czymś, o co powinni martwić się wydawcy. Jeśli pomagają w sprzedaży książek, to świetnie, ale wielu czytelników sięga po naprawdę różne rzeczy na księgarskich półkach. I oczywiście, jeśli chodzi o literaturę dla młodych dorosłych, to wielu z nich obcuje z książkami, które są przeznaczone dla dorosłych (tak jak ja, gdy byłem nastolatkiem), a często bywa tak, że książki spod znaku Young Adult… czytają dorośli, doświadczeni odbiorcy. Kiedy pisałem „Pół króla”, to tak naprawdę – i przede wszystkim – chciałem napisać historię, którą uwielbiałbym jako nastolatek. A w zasadzie… którą uwielbiam i cenię również jako dorosły czytelnik. Bardzo mi na tym zależało.
Jakich wartości szuka w literaturze Joe Abercrombie? Zarówno jako doświadczony pisarz, twórca świata, jak również odbiorca popkultury.
Istnieje naprawdę wiele rzeczy, które cenię w pisaniu – uwielbiam książki, które mogą mnie zaskoczyć, przepadam za historiami z dobrym poczuciem humoru, doceniam świetną, brawurowo rozpisaną akcję, która sprawi, że czuję się naprawdę zaangażowany. Ważne są dialogi, odpowiednia kompozycja, dobór słów, wykorzystywanie konwencji.… Ale myślę, że jest jeden element, który naprawdę sprawia mi przyjemność w pisaniu. A jest nim głos. Chcę mieć wrażenie, że słyszę od autora coś, co tylko on jest w stanie stworzyć, albo jeszcze lepiej, że słyszę coś bezpośrednio od wyjątkowego narratora, postaci o określonym sposobie myślenia, odczuwania i wyrażania siebie. Kiedy zatem tworzę, chcę wywołać wrażenie, że rozmawia z tobą bezpośrednio żywa osoba. I to jest prawdziwa wartość, której szukam w literaturze.
Joe Abercrombie – w dzieciństwie mnóstwo czasu spędzał w wyimaginowanych światach, a gdy kończył szkołę, umiał już nieźle fantazjować. Przeniósł się do wielkiego miasta i został montażystą telewizyjnym. Pracował przy tworzeniu programów dokumentalnych, relacjach z wydarzeń kulturalnych i koncertach różnych zespołów, od Iron Maiden po Coldplay. Ale po zmroku nadal lubił wymyślać fantastyczne historie. Dzięki temu powstała znakomita trylogia „Pierwsze prawo” („Samo ostrze”, „Zanim zawisną na szubienicy”, „Ostateczny argument królów”) i powieści osadzone w tym świecie („Zemsta najlepiej smakuje na zimno”, „Bohaterowie”, „Czerwona kraina”). Był nominowany do Nagrody Campbella dla najlepszego pisarza oraz w 2010 i w 2012 roku do British Fantasy Award.