Miłość silniejsza niż śmierć. Nawiedzone domostwa. Upiory z piekła rodem. Przeklęte rytuały… Oto motywy znajdujące się w książce „Hawkins Horrors. Zbiór przerażających opowieści Stranger Things”. Niezwykła antologia grozy, która w fantastyczny sposób nawiązuje do kultowego serialu Netfixa. Książka niedawno ukazała się za sprawą starań Wydawnictwa Feeria Young. Zapraszamy do wywiadu z Matthew J. Gilbert, autorem książki, który opowiada nam o klasyce grozy, popkulturowych nawiązaniach, filmowym spojrzeniu na literaturę, a także sekretach fantastyki i prozy gatunkowej.

Marcin Waincetel: Jak mógłbyś się zdefiniować jako artysta? Jak to się stało, że zacząłeś pisać?

Matthew J. Gilbert: Niektórzy artyści powiedzą Ci, że chcą opowiedzieć „swoją własną historię”… Cóż, nie jestem jednym z nich. Co więcej, nie miałem idealnego dzieciństwa (kto miał?), ale nie lubię o tym mówić. Bo tak naprawdę prowadziłem całkiem normalne życie, dorastałem w dość zwyczajnym domu. Jednak nie przepadam za tym, co typowe i prozaiczne. Piszę dlatego, żeby uciec od rzeczywistości, która nas otacza.

Bo przecież sztuka – książka, filmy gry – może spełniać funkcję autorefleksyjną.

I pewnie dlatego tak bardzo kocham filmy. Właściwie od zawsze. Co więcej, zanim chciałem być pisarzem, planowałem zostać reżyserem. Przez długi czas była to moja wymarzona praca. Zanim odkryłem swój talent do pisania, godzinami zatracałem się w filmach i programach telewizyjnych. Właśnie po to, aby uciec od rzeczywistości.

Zatem do jakich światów zamierzałeś się przenieść?

Chciałem mieszkać w Gotham Batmana, którego znamy za sprawą Tima Burtona… a czasami w fantastycznej krainy z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. Pragnąłem, aby moja rodzina była bardziej ekscentryczna i bardziej przyjazna, tak jak rodzina z serialu „Bajer z Bel Air” czy telewizyjnego widowiska „Pan Złota Rączka”. Inne przykłady? Terminator nauczył mnie, co to znaczy być odważnym i zahartowanym. Próbuję przez to wszystko powiedzieć, że widziałem świat – a w pewnym sensie nadal go widzę – jako jeden wielki film.

Albo serial, żeby nawiązać do „Stranger Things”.

Dokładnie. Dlatego myślę, że związałem się z uniwersum „Stranger Things” w zupełnie naturalny sposób. To spektakl, w którym główni bohaterowie są przecież definiowani przez popkulturowy pryzmat lat 80. Ludzie, których znamy i kochamy w Hawkins, często są charakteryzowani przez filmy, programy telewizyjne, komiksy czy ulubione zespoły. Zwróćmy uwagę, że Hellfire Club to nazwa złoczyńców ze świata X-Men. Dustin, Lucas, Mike i Will uwielbiają Ghostbusters, horror „Coś” Carpentera, a także, oczywiście, Dungeons & Dragons, jak również klasyczne gry RPG. Max z odnajduje pokrewieństwo w tekście piosenki Kate Bush, natomiast Eddie jest wyznawcą zespołu Metallica. To połączenie z popkulturą przemawia do mnie na głębokim, głębokim poziomie.

Opowiedz zatem, proszę, jak właściwie rozpoczęła się twoja przygoda z literackim światem „Stranger Things”.

Kiedy pojawiła się okazja napisania antologii grozy osadzonej w uniwersum Stranger Things, mój redaktor i ja natychmiast zaczęliśmy rozmawiać „filmowo”, podkreślając różne odniesienia i ikony, którym chcieliśmy oddać hołd: Laleczka Chucky, Koszmar z Ulicy Wiązów, Coś… cóż, nasza lista jest naprawdę długa. Zresztą, mój redaktor prowadzący ma dokładnie taką samą obsesję na punkcie filmów jak ja. Wiedzieliśmy, że chcemy, aby każda opowieść przedstawiała różne odcienie horroru, różne podgatunki – ale równocześnie zależało nam też na tym, aby antologia przypominała opowieści przy ognisku, które opowiadasz, gdy jesteś młody. Historie, które nie pozwalają zasnąć w nocy, które mogły „przydarzyć się przyjacielowi znajomego”. Miejskie legendy, które przypominają, że tak… nawet w prawdziwym życiu… w nocy może spełnić się nawet najprawdziwszy koszmar.

Porozmawiajmy zatem o książce. Strach przed śmiercią i żałoba. Wchodzenie w dorosłość i sekrety wyobraźni. Nadnaturalne moce i wątki paranormalne. Znalezienie swojego miejsca w świecie. W swojej antologii podejmujesz szereg bardzo różnych tematów literackich. Zastanawiam się, co było dla Ciebie najważniejsze w momencie pisania?

Strach przed śmiercią był dla mnie wyjątkowo ważnym tematem – to motyw, który znajduje się zresztą w epicentrum każdej miejskiej legendy. Wszystkie najstraszniejsze historie działają tylko dlatego, że igrają z naszymi najgorszymi lękami, a sednem każdego z tych lęków jest jedna uniwersalna prawda: boimy się śmierci. Nikt nie chce umrzeć. Bez względu na rozumowanie… czy to strach przed niewyobrażalnym bólem, pozostawienie ukochanych, którzy będą musieli radzić sobie z traumą, czy niepokój o to, co dokładnie czeka nas po śmierci… ludzie boją się końca. Odczuwamy zdrowy, bo zrozumiały strach przed Ciemnością. Tak jak marynarz szanuje morze, tak i ja chciałem uzmysłowić, że strach jest ważną częścią naszego życia. Bo ważne jest to, aby nie kusić losu. Czasami jedynym sposobem na wzmocnienie tego tematu jest doprowadzenie do przejmującego i przerażającego zakończenia, jak dzieje się to w opowieściach o Hawkins.

Mike, Lucas, Max, Nancy… to tylko niektórzy narratorzy horrorów Hawkins. Podejrzewam, że nie było łatwo zdefiniować nowe perspektywy – każda postać różni się charakterem, stylem i wrażliwością. Co było dla Ciebie największą satysfakcją, a co największym wyzwaniem podczas pracy nad książką?

Odpowiem przewrotnie, że największą satysfakcją było dla mnie to, aby sprostać wyzwaniu. A tym wyzwaniem było pozostać wiernym każdej z tych ukochanych postaci. Bracia Duffer stworzyli niesamowitą galerię wyjątkowych bohaterów. Dustin, Mike, Will, Lucas, Max, Nancy, Erica, Steve i Robin… niesamowita paczka! Chciałem się upewnić, że ich głosy rezonują w książce, że są wierne swoim odpowiednikom na ekranie, tak aby czytanie nie różniło się specjalnie od oglądania serialu. Sztuką było również zrównoważenie tych wymagań związanych z postaciami w ramach naszych konkretnych potrzeb antologii horroru. Jak Robin i Steve opowiedzieliby razem przerażającą historię? To coś, czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy w serialu. Ale widzieliśmy, jak kłócą się niczym stare małżeństwo – i jest to coś, czego użyłem do ich wspólnej historii o Jeziorze kochanków. Interakcja między bohaterami dodała warstwę komediową (której taka mroczna historia rozpaczliwie przecież potrzebuje), co jest zresztą ważne dla fanów. Dostrzegasz autentyczność (miejmy nadzieję) ich opowieści, ponieważ zachowują się tak, jak w odcinku „Stranger Things”.

W swojej antologii wykorzystujesz elementy charakterystyczne dla stylu magazynu pulp fiction. Czy to jest celowe? Przyznam, że dawno nie czytałem tak znakomitego hołdu dla takiej formy literatury popularnej. To wielka radość dla czytelników. Przypuszczam, że to było dla ciebie równie zabawne, prawda?

Hahaha! Wiesz, nigdy wcześniej tego nie słyszałem. Że mój styl to pulp stories. Uwielbiam to porównanie i potraktuję to jako komplement. Dziękuję Ci! Teraz, kiedy o tym mówisz, ma to sens, ponieważ tak wiele z tego, co kocham, jest uważane za „miazgę”, czyli właśnie to, czym jest pulpa. Filmy gatunkowe z lat 70. i 80., stare komiksy grozy z lat 50. i 60., takie jak „Opowieści z krypty”, relikty minionej epoki… właśnie takie opowieści najmocniej do mnie przemawiają. Jako dziecko lat 80. wychowywałem się na grach z Nintendo, kreskówkach w sobotnie poranki i filmów z kategorią R. Jednak wykorzystanie konwencji pulp stories nie było świadomą decyzją – myślę, że to po prostu mój naturalny styl prozy, który wykształcił się po całym życiu spożywania popkultury, kiedy prawdopodobnie powinienem był pochłaniać więcej klasyki. Na swoją obronę dodam, że przeczytałem kanon grozy – choćby „Frankensteina” Mary Shelley i pamiętam, że kopie tyłek. Wersja filmowa z 1994 roku, którą stworzył Kenneth Branagh, też nie jest zła. Warto obejrzeć! Robert DeNiro, który gra Monstrum… Wspaniałe odkrycie.

I takim odkryciem dla wielu będzie z pewnością antologia. Jakich wartości poszukujesz w literaturze? Zarówno jako odbiorca, jak i twórca. I czym dla Ciebie, personalnie, jest Stranger Things?

Wspominałem już o eskapizmie, ucieczce od rzeczywistości w świat sztuki, więc nie będę się powtarzać. Ale powiem, że niektóre historie miały ogromny wpływ na mnie jako czytelnika, ponieważ podważyły ​​moje idee lub przekonania. Historie, które pomogły mi spojrzeć na świat z innego punktu widzenia: „45 stopni Fahrenheita”, twórczość Clive’a Barkera, „Na dnie w Paryżu i Londynie, George’a Orwella, Strażnicy” Alana Moore’a. Książki są odbiciem naszej rzeczywistość, ale też nieoczywistym komentarzem, alternatywną wizją. Pogłębioną refleksją. I jest to coś, czego potrzebujemy teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Czytaj, czytaj, a potem idź, aby czytać jeszcze więcej! Nawet jeśli jest to tył pudełka płatków śniadaniowych lub jeden z wielu komiksowych zeszytów z serii „Iron Man”. Niech to będzie „Wojna i pokój”, a potem manga osadzona w uniwersum The Legend of Zelda. Przeczytaj i zobacz świat oczami kogoś innego. Nie mówię, że to uratuje świat, ale może coś zmienić.

Bardzo piękna myśl, bardzo inspirująca.

Wierzę w to, że sztuka faktycznie może coś zmienić. A co oznacza dla mnie Stranger Things? W pewnym sensie, to świat, który zmienił moje życie. Zanim zacząłem pisać licencjonowane książki, byłem tylko członkiem publiczności, fanem, który czeka na dzień premiery kolejnego sezonu. Poczułem się jak fan patrzący na życie, które znałem aż za dobrze. Dustin i reszta gangu rozmawiali ze mną i widziałem w nich tak wiele elementów z własnego życia i biografii… ich doświadczenia jako kujonów i geeków – to było bardzo bliskie. Kiedy serial miał premierę, pisałem wtedy głównie książki dla małych dzieci i nie było to takie satysfakcjonujące, wiesz? Było dużo notatek wydawców i podstawowych wątków. Nie mogłem w pełni się rozwinąć, ponieważ nie było w tym świecie miejsca dla kogoś takiego jak ja. Czułem się trochę jak najemnik. To była po prostu praca. I chociaż jestem dumny z tych książek, nigdy nie czułem, że mogę być autentycznie usatysfakcjonowany. Dzieci są za małe, żeby przejmować się odniesieniami do starych filmów, albo za bardzo boją się horroru – a jeden, jak również drugi element sprawiają, że jestem… cóż… kim jestem.

I pojawiła się szansa, aby przejść przez bramy Stranger Things.

Skorzystałem z okazji, aby w pełni się zdefiniować. Wreszcie mogłem pisać dla moich ludzi. To była – ba, przecież dalej jest! – właśnie moja generacja. Ich zainteresowania są moimi zainteresowaniami. To była moja szansa na uczczenie wszystkich rzeczy, które uczyniły mnie narratorem i twórcą. Po obejrzeniu czterech niezwykłych sezonów serialu i napisaniu do niego czterech książek, doświadczyłem swego rodzaju kreatywnego spełnienia, które jest dość rzadkie w tej branży, a wszystko to dzięki Stranger Things: musiałem pisać o czymś, co naprawdę kocham. I dla postaci, które naprawdę kocham. I za to jestem na zawsze wdzięczny Stranger Things.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here