Andrzej Sapkowski pozostaje niekwestowanym mistrzem fantastyki, który w swojej twórczości często dokonuje tak zwanego retellingu, czyli ponownego odczytania klasycznych mitów, baśni, słowem – tekstów kultury. „Wiedźmin: Syreny z głębin”, najnowszy film animowany dostępny na platformie Netflix, stanowi z kolei swoistą interpretacją tekstu samego Sapkowskiego. Nie jest to, niestety, próba idealna, choć styl adaptacji pozostaje interesujący.
Sztuka przekładu, czyli nowy styl przygód Geralta
„Wiedźmin: Syreny z głębin” to animowana adaptacja opowiadania Andrzeja Sapkowskiego „Trochę poświęcenia”. Tekst, który pierwotnie ukazał się jako jedna z historii w zbiorze „Miecz przeznaczenia”, został odpowiednio zmodyfikowany na potrzeby pełnometrażowego filmu. Polski twórca w opowiadaniu postanowił w unikalny sposób zreinterpretować baśń o „Małej syrence” pióra Hansa Christiana Andersena. Z podobnego zamysłu wyszli przedstawiciele platformy Netflix, na czele z Lauren Schmidt Hissrich, odpowiedzialną za koordynację projektów w uniwersum. Pomysł świetny, wykonanie przeciętne.
Estetyka anime – „Wiedźmin: Syreny z głębin”
Reżyserii „Wiedźmin: Syreny z głębin” podjął się Kang Hei Chul, natomiast sama animacja została wyprodukowana przez legendarne studio MIR („Legenda Korry”, „DOTA: Dragon’s Blood”). I trzeba uczciwie przyznać, że estetyka anime wpłynęła nie tylko na aspekty wizualne, ale też tempo narracji – bardzo dynamiczne, zwłaszcza w sekwencjach walk i egzekucji monstrów. To stosunkowo nowe podejście do przygód Geralta z Rivii, co było zresztą już zauważalne w filmie „Wiedźmin: Zmora Wilka”. Nie da się jednak ukryć, że pomimo wielkiego potencjału wyjściowego, sama historia przypomina bardzo generyczne widowisko fantasy.
Na szlaku przygód, a więc walka o miłość i koronę
Geralt i Jaskier trafiają do Bremervoord, nadmorskiego księstwa, aby niedługo później wdać się w konflikt, który odnosi się do przymiotów serca i rozumu, relacji i władzy… Historia ukazana w animacji „Wiedźmin: Syreny z głębin” koncentruje się z jednej strony na nieoczywistym uczuciu pomiędzy człowiekiem a syreną, a z drugiej odnosi się do problemu akceptacji i cywilizacyjnych różnic. I tak też, gdy tajemnicze potwory z głębin zasadzają się na żeglarzy, wojnę między ziemią a morzem będzie w stanie zażegnać tylko jeden Wiedźmin – Geralt z Rivii… Istotną zmienną jest natomiast walka o miłość, zakazane uczucie, które połączyło przedstawicielkę syreniego świata i następcę tronu…
Potworności ludzi, czyli uczucie pomiędzy gatunkami
Widowiskowa akcja potrafi dostarczyć emocjonalny ładunek – trup ścieli się gęsto, a walki z monstrualnymi potworami wypadają znakomicie. Tyle że po prostu nie ma w tym wszystkim pierwiastka, który dostarcza Sapkowski. Animacja nasycona akcją spłyciła wszystkie moralne rozterki, w tym przede wszystkim esencję opowieści, czyli w mojej ocenie relacje i portrety psychologiczne postaci. Bo w przypadku tej historii każdy, właściwie bez wyjątku, posiada dwie cechy charakteru, a z dialogów płynie tak rażąca deklaratywność i jednoznaczność, że wzdycha się po prostu nad tym, wiedząc, że historia posiadała zdecydowanie większy potencjał wyjściowy.
„Wiedźmin: Syreny z głębin” – potencjał na więcej
Animacja interesująca, ale niepozbawiona skazy. „Wiedźmin: Syreny z głębin” to film, który wizualnie prezentuje się naprawdę atrakcyjnie, miejscami znakomicie, co więcej, oferuje dynamiczną akcję. Jednak powierzchowne potraktowanie tematu i uproszczenia fabularne sprawiają, że film w żadnym razie nie dorównuje literackiemu pierwowzorowi. Dla fanów Sapkowskiego, którzy oczekują głębszego przesłania, „Wiedźmin: Syreny z głębin” może być rozczarowujący. Niemniej jednak, dla pozostałych osób, które szukają prostego, ale sprawnie zrealizowanego filmu fantasy, seans powinien być udany.