Wykluczeni ze społeczeństwa, pozbawieni skrupułów, ale posiadający uczucia – zazwyczaj mocno skrywane, niedostępne dla większości. Jeszcze jedno – nie do końca normalni. Członkowie Suicide Squad powracają! Album poświęcony oddziałowi samobójców to kolejna propozycja z projektu „Odrodzenie” DC, który od niedawna wydawany jest na polskim gruncie.


W składzie drużyny dowodzonej przez Ricka Flaga odnotowujemy następujące persony: Harley Quinn, DeadshotaEnchantress, Killer Croca, Kapitana Bumeranga oraz Katanę. Jest to zatem drużyna, do której mogliśmy się już przyzwyczaić za sprawą kinowego filmu w reżyserii Davida Ayera. Widać tutaj również pewne inspiracje wizualne kinowym widowiskiem, zwłaszcza jeśli mowa jest o Harley – równie zwariowanej, co seksownej.

Tytułowa historia z pierwszego tomu zbiorczego, czyli „Czarne więzienie” to wybuchowa (niekiedy dosłownie) misja, w ramach której nowo uformowana drużyna musi zmierzyć się z nie lada zagrożeniem reprezentowanym przez generała Zoda, jednego z największych przeciwników Supermana, a także zmutowanych zakapiorów stanowiących o sile „Brygady Zagłady” – Tunguski, Tankograd, Gułag i Cosmonut. Takie pseudonimy świadczą, że również Rosjanie mają swoich meta-ludzi.

W scenariuszu rozpisanym przez Roba Wiliamsa można wyczuć pewną skrótowość, przede wszystkim, jeśli idzie o relacje pomiędzy charakternikami. Dialogi przypominają salwę z karabinu maszynowego – zazwyczaj szybkie, krótkie, choć nie zawsze trafiające do celu. Jest w tej opowieści czarny humor, który zdaje się dominować nad sensacyjną, w gruncie rzeczy niezbyt skomplikowaną intrygą. „Czarne więzienie” stanowi jednak całkiem wciągającą opowieść z bezkompromisowym obrazowaniem przemocy. Jim Lee, legenda amerykańskiego komiksu, potrafi nadać starciom odpowiedniej dynamiki, koncentrując się też na anatomicznych i scenograficznych detalach. Obrazy żyją własnym życiem.

„Czarne więzienie” wzbudza zainteresowanie, jednak prawdziwymi perełkami są przede wszystkim pojedyncze historie poświęcone prawie każdemu z antybohaterów. Z listy wyłączono niestety (na razie) Killer Croca i Enchantress. Szczególnie wypada w tym kontekście omówienie postaci Katany, niebywale interesującej mistrzyni dalekowschodnich sztuk walki, której orężem jest Pożeracz Dusz – nazwa miecza jest tutaj wyjątkowo znacząca. Tragizm wiążący się z jej losami, a przy tym orientalne wstawki z Kraju Kwitnącej Wiśni robią wrażenie. Ale interesujące są również inne opowiastki, na przykład krótkie zreferowanie początków przestępczej kariery Kapitana Bumeranga. Oprócz nich dowiadujemy się też odrobinę o najbardziej popularnej dwójce, a więc Deadshocie i Harley Quinn.

Wybuchowa akcja stanowi największy walor albumu, to prawda, ale czuć, że w tej serii jest potencjał na coś znacznie, znacznie większego. Jak na razie, co zrozumiałe, najwięcej miejsca poświęcono ekspozycji drużyny antyherosów. Ciekawie w tym wszystkim wypada też Amanda Waller i Rick Flag, nieco ze sobą skontrastowane, silne osobowości działające – w swoim rozumieniu – dla wspólnego dobra. Nic to, że czynią to zazwyczaj ponad prawem. Trafnie udało się ten element przedstawić.

Odrodzone „Suicide Squad” może się podobać, jeśli ma się słabość do sensacyjnych historii podszytych elementami fantastycznymi. Sprawnie napisany i świetnie rozrysowany komiks inicjujący serię. Pod koniec albumu zaprezentowano zaś zbiór okładek, w których oddział samobójców prezentuje się niczym zespół z gwiazdami rocka. Seksownie, zawadiacko, z pazurem. Oby grali coraz lepiej!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here