Andrzej Pilipiuk, mistrz gawędy i literackiej fantastyki, powraca z przygodami Jakuba Wędrowycza w nowej książce „Wojsławicka masakra kosą łańcuchową”. Tytuł sugeruje krwawy horror, ale czy to tylko kolejny żart mistrza absurdu? Pilipiuk, znany z parodiowania popkultury i tworzenia unikalnego humoru, tym razem w pewnej mierze inspiruje się filmowymi slasherami. Wędrowycz to postać, która od lat bawi i zaskakuje swoją konsekwencją w niekonwencjonalnym podejściu do życia. W specjalnym wywiadzie z Andrzejem Pilipiukiem dowiemy się, jak autor utrzymuje świeżość bohatera po ponad 150 napisanych utworach, skąd czerpie pomysły na tak nieprawdopodobne, a jednocześnie „swojskie” przygody. Zainteresowani?

Jakub Wędrowycz to bohater, którego potrzebujemy, ale na którego nie zasługujemy! Wiejski egzorcysta, zawodowy bimbrownik i kłusownik, powrócił w kolejnym, XI już zbiorze opowiadań. Jeśli go nie znasz to zmarnowałeś szmat życia do tej pory. Jeśli znasz, to wiesz co robić dalej. Idź z tym do kasy, albo wyślemy po Ciebie Semena.

Zapraszamy do lektury wywiadu, a także książki, która ukazała się pod szyldem wydawnictwa Fabryka Słów.

Marcin Waincetel: Tytuł „Wojsławicka masakra kosą łańcuchową” brzmi… obiecująco, delikatnie mówiąc! Pogromca klanu Bardaków, zombiaków, ufoków, nindziów, demonów, Lenina i Boruty. Czy jednak tym razem będzie zdecydowanie więcej grozy, skoro tytuł odnosi się do nieśmiertelnego filmowego slashera? Co właściwie możemy powiedzieć o tej „masakrze”, nie zdradzając zbyt wiele z fabuły?

Andrzej Pilipiuk: Kilka lat temu ktoś napisał recenzję tomu IX zatytułowaną „Faceci w gumiakach” – parodiując tym samym tytuł „Men in Black”. Szalenie mi się to spodobało, więc X tom zatytułowałem „Faceci w gumofilcach”. Na jednym z pierwszych konwentów, które odwiedziłem jeszcze u schyłku lat 90. ubiegłego wieku, ktoś inny wygłaszał prelekcję pod tytułem „Celtycka masakra sierpem łańcuchowym” – parodiując tytuł głośnego filmu… Postanowiłem do tego nawiązać. Ergo: w XI zbiorze opowiadań o Wędrowyczu trupy może i są, ale nie ma masakry. No może jedna… W jednym z powiadań Jakub, Semen i Dentystyczny Batalion Karny niszczą tajne hitlerowskie laboratorium w Górach Sowich.

Jakub Wędrowycz to postać, która od lat bawi i zaskakuje swoją konsekwencją w niekonwencjonalnym podejściu do życia (i egzorcyzmów). Jak udaje Ci się utrzymać świeżość tej postaci przez tyle tomów? Czy w „Wojsławickiej masakrze…” znajdziemy jakieś nowe oblicza Wędrowycza, a może wręcz przeciwnie – utwierdzi nas w przekonaniu, że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają?

No cóż – nie jest łatwo wymyślić nowe przygody kolesia, który pojawił się już w 150 utworach… Jeszcze trudniej mówić o jakiejkolwiek świeżości. To trochę jak z harlekinami – te książeczki, a napisano ich tysiące, mają tylko 3 schematy fabularne: „on chce, a ona nie”, „oboje chcą, ale okoliczności przeszkadzają”, „oboje nie chcą, ale okoliczności ich zbliżają”. A u mnie? Wędrowycz chce w spokoju się napić z kumplem, pojawia się zadanie, które w tym przeszkadza, wykonują kolejną misję i mogą przystąpić do świętowania zwycięstwa. Staram się, aby nowe przygody były jak najmniej podobne do tego, co już wcześniej stworzyłem. Nowi wrogowie, nowe wyzwania – ale patrząc szerzej – to podobne przedstawienia rozgrywające się w coraz to innych dekoracjach. Nie wygrywam tu nowymi fabułami – tylko wymieniam tło.

No dobrze, w takim razie czy możemy uchylić nieco więcej o tym, co wydarzy się w „Wojsławickiej masakrze kosą łańcuchową”?

Świat Jakuba jest dość szalonym miejscem. Bardaki chcą zlikwidować wroga? Kupują od emeryta z KGB krwiożerczą poduszkę. Potrzebna czerwona rtęć? W szopie na pewno wala się jeszcze puszka… albo i dwie. Pies wielkości krowy terroryzuje sąsiednią gminę? Biała dama grasuje w ruinach? Złośliwy fortepian przytrzaskuje klapą palce? Dla Jakuba dzień jak co dzień… Wszystko co dzieje się wokół niego kompletnie go nie dziwi. Większy szok przeżył, gdy nowy wójt przemocą założył mu w gospodarstwie elektryczność.

Nowe oblicze? Nie do końca – cywilizuje się jego kumpel Semen. Ma internet i smatfona, dokonuje nawet przy pomocy tych urządzeń tłumaczenia tekstu z języka szwedzkiego. Próbuje też podciągać intelektualnie kumpla – na przykład puszczając mu na telewizorze program edukacyjny o Zamościu. Jakub toleruje dziwactwa przyjaciela, sam preferuje jednak proste rozrywki…

Opowiadania o Wędrowyczu są pełne absurdalnego humoru, ale też trafnych obserwacji wobec otaczającej rzeczywistości. Skąd czerpałeś tym razem pomysły na tak nieprawdopodobne, a jednocześnie tak „swojskie” przygody? Czy zdarza się, że inspiracja przychodzi z najmniej oczekiwanych źródeł, na przykład z wizyty w lokalnym sklepie, albo… na cmentarzu? Czy jest coś, co szczególnie Cię zaskoczyło podczas pisania tego tomu, biorąc pod uwagę, ile przygód Wędrowycza masz za sobą?

Największym zaskoczeniem było to, że jednak z dziesiątków pomysłów udało się wybrać dwanaście dobrych, a potem to napisać. I to utrzymując w miarę przyzwoite tempo. Pomysły niesie samo życie. Ot, choćby wybory parlamentarne podsunęły mojej żonie pomysł sygnetu, który założony na palec zmusza polityków do… prawdomówności. Napisałem o tym całkiem zgrabne opowiadanko. Czasem mimowolnie zastanawiam się, co w danej sytuacji zrobiliby moi bohaterowie… czasem coś wpadnie w ucho, albo usłyszę w TV o kolejnym idiotyzmie…

Niekiedy inspiruje mnie popkultura – ale zazwyczaj robię sobie z niej jaja. Izydor Bardak obejrzał film o Spider-Manie i natchniony wizją reżysera zabiera się do roboty. Potrzebny zmutowany radioaktywny pająk? Ukraińscy stalkerzy z Czarnobyla za parę gorszy złapią i przywiozą… Chytry plan oczywiście „musi się udać, widziałem to nie raz w telewizji”. Notuję wszystkie pomysły, zapisuję wymyślone dialogi, gdy siadam do pracy kartkuję notes, wygrzebuję przydatne kawałki.

Cykl o Wędrowyczu to doskonały przykład fantastyki z mocnym elementem komediowym. Jakie, według Ciebie, są kluczowe składniki przepisu na tak udany humor w literaturze fantastycznej? Czy jest to balans między grozą oraz absurdem, a może coś zupełnie innego?

Sukces zazwyczaj osiąga się idąc mało wydeptaną ścieżką obok głównej drogi. Masa polskich autorów uprawia fantasy – trudno stworzyć nowy, ciekawy świat i osadzić w nim fabułę, która byłaby choć trochę innowacyjna. Żeby się przebić, żeby książka została w ogóle zauważona, trzeba byłoby napisać coś naprawdę ekstra.

Mnie się udało, bo zaproponowałem czytelnikom coś zupełnie innego. Rodzaj prozy, jakiej nie uprawiał w zasadzie nikt inny. I wygrałem. Z drugiej strony – dziś, po niemal 30 latach, nadal mało kto pisze w sposób podobny do mojego. Nie zapoczątkowałem żadnej mody, żadnego trendu literackiego. Nie mam uczniów czy potencjalnych następców. W sumie ciekawe, dlaczego tak jest. Czytelnicy kupują moje książki – zatem zapotrzebowanie istnieje. Wspomniany Pratchett przetarł szlak. Tymczasem fantastyka humorystyczna przez całe lata była dziewiczym polem. Mimo sukcesu przekładów Terry’ego Pratcheta nikt nie próbował iść tą drogą. Dopiero po latach wyrosła mi konkurencja – Marcin Mortka i jego cykl o Kociołku. A może konkurencja to złe słowo? Pole do obsiania ciągnie się po horyzont. Z fantastyki na wesoło utrzyma się jeszcze dwudziestu takich jak my.

Naprawdę interesująca refleksja, bo faktycznie komediowe fantasy to potencjał na naprawdę oryginalne fabuły!

Patrząc szerzej: Totalitaryzmy wszelkiej maści starają się tworzyć obraz groźny i „na poważnie”. Bardzo nie lubią, gdy ktoś nabija się ich napuszenia. Literatura satyryczna to także sposób wykpienia absurdów, czasem wyszydzenia zjawisk groźnych. W zbiorku „Upiór w ruderze” ponabijałem się bez litości z komuchów. Pokazałem ich tępotę, hipokryzję i obłudę. Zarazem w wątku o lejtnancie Kukule wykpiłem proces tworzenia pomnikowych bohaterów minionej epoki. Sądząc po recenzjach niechcący solidnie dopiekłem jakimś neokomsomolcom. Co ciekawe, epilog w którym ksiądz ze swoim partnerem budują kaplicę z radioaktywnego gruzu, oburzył nie katolików, ale zwolenników społeczności LGBT.

„Wojsławicka masakra kosą łańcuchową” właśnie trafia w ręce czytelników. Czy masz już w głowie kolejne szalone pomysły na przygody Jakuba Wędrowycza? Czy fani mogą liczyć na to, że ich ulubiony egzorcysta ponownie zaskoczy swoimi niestandardowymi metodami i osobliwym podejściem do życia?

Tom XII zapewne powstanie. Kiedy? Raczej nie prędko – za jakieś 2-3 lata. Na razie muszę zgromadzić kolejne pomysły. Przejrzę też stare – zarzucone. Może trzeba pomyśleć nad nimi raz jeszcze. Na razie siedzę nad powieścią dla młodszego czytelnika, gdy tylko się z nią uporam – XVI zbiór opowieści bez Wędrowycza. Kiedyś trzeba będzie domknąć cykl zapoczątkowany „Przetainą”. Czytelnicy domagają się także czegoś na wesoło. Może tym razem o o wilkołakach?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here