„Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos”, czyli… strasznie dziwny, miejscami naprawdę zaskakujący, artystycznie nierówny, ale ostatecznie bardzo ciekawy film o Turtlesach. Pełnometrażowy film animowany jest już dostępny w Multikino Polska.
Nie będę ukrywać – wychowałem się na TNMT, dlatego też mój odbiór animacji jest naznaczony pewnymi oczekiwaniami, ale przede wszystkim olbrzymim ładunkiem nostalgii, co czasami negatywnie wpływa na odbiór, gdy włącza się tryb zrzędliwego krytyka, który zaznacza, że „kiedyś to było, teraz to nie ma”…
Co ciekawe – być może najważniejsze – udało się w zaskakujący sposób spleść ze sobą ponury, ba, mroczny nastrój komiksowego pierwowzoru, a także najntisowy vibe kreskówki.
Bardzo nierówno, niestety, wypada scenariusz, a przede wszystkim sposób ekspozycji postaci – dla twórców bracia to nierozłączna grupa, absolutny monolit, w której nie ma miejsce na podkreślenie indywidualności, a przecież Michelangelo, Donatello, Leonardo i Rafael potrafili się pięknie różnić, żeby ostatecznie zyskać jako członkowie bardzo specyficznej rodziny. Właśnie, rodzina.
„Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos” to przede wszystkim opowieść o relacjach, jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, emocjonalnych więzach, jakimi złączeni są ze sobą Ci piękni, nastoletni, dziwacznie przerysowani, wyrzuceni na margines społeczeństwa wojownicy.
Cudownie gra w tym wszystkim neonowa, pełna kolorów i faktur wizualna oprawa, która doskonale podbija nastrój nostalgii, oferując jednak coś zupełnie nowego i świeżego na poziomie zabawy formą.
„Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos” – ostatecznie zupełnie niezłe kino rozrywkowe, nie do końca moje Turtlesy, ale doceniam zabawę formą i reinterpretację popkulturowej legendy!