Dzieci nocy powróciły w diablo dobrym stylu! „Castlevania”, jeden z ciekawszych seriali animowanych Netflixa, jest dowodem na to, że z historii o rodzie wampirów można wydobyć pokłady nieskończonej energii – tak dla twórców, jak i fanów gatunku grozy.
Serial stanowi adaptację gry „Dracula’s Curse”, trzeciej części z cyklu gier „Castlevania”. Głównym bohaterem opowieści jest Trevor Belmont, ostatni przedstawiciel starodawnego rodu, który specjalizuje się w poskramianiu zła – likwidacji wszelakiej maści poczwar, pozaziemskich istot, dzikich bestii. O przedstawicielach tej rodziny mówi się jednak jako o osabach, które utrzymują kontakty z siłami zła, skąd mieliby czerpać swoje zdolności i biegłość walce. Belmont jest wyrzutkiem. Charakternym, zabójczo skutecznym, śmiałym, ale jednak żyjącym poza marginesem XV wiecznego społeczeństwa.
Na uboczu, ze zrozumiałych względów, egzystuje również hrabia Vlad Tepes znany również pod imieniem Dracula. Obraz wampirzego lorda jest zresztą ciekawie pomyślany, bo okazuje się, że w jego żyłach płynie nie tylko żądza nienawiści, lecz, no cóż, pragnienie… kobiety. Gniew i chęć zemsty na mieszkańcach Wołoszczyzny uargumentowana jest w bardzo przekonywujący i nad wyraz krwawy sposób. Jucha leje się strumieniami!
Opowieść oparta jest zatem na konflikcie pomiędzy Księciem Ciemności, który wygląda i zachowuje się niczym Władca Piekieł – wszak paktuje z takimi siłami – a przedstawicielami fanatycznie nastawionego kleru, którzy nie szczędzą w środkach manipulacji swoimi owieczkami. Kapłani są ponadto śmiertelnie niebezpieczni nie tylko w szermierkach słownych. W tym wszystkim odnaleźć musi się Trevor, który z czasem zyska jednak również osobliwych sojuszników.
I wiecie co? „Castlevania” jest arcyciekawa! Mam wrażenie, że właśnie poprzez tę produkcję Adi Shankar, producent i pomysłodawca realizacji serialu, zaskarbił sobie nie tylko serca fanów, ale też zaufanie włodarzy platformy Netflix. No dobrze, ale tak konkretnie… za co szczególnie wyróżniłbym telewizyjną historię, do której scenariusz stworzył sam Warren Ellis?
Trevor Belmont – świetny (anty)bohater!
Doskonała kreacja – pogromca nadnaturalnego zła posiada odpowiednią charyzmę i wisielczy humor, który przebija się z gruboskórnej powłoki arogancji. Ten gość działa, kiedy musi, a jak już to robi, to nie przebiera w środkach. Wykluczony ze społeczeństwa, do którego nie żywi specjalnie pozytywnych emocji, potrafi zdobyć się na iście bohaterskie akcje. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że głosu charakternikowi udzielił Richar Armitage, aktor znany z roli Thorina Dębowej Tarczy z trylogii „Hobbita” Petera Jacksona. Fantastyczna postać, której losy chce się śledzić!
Dramaturgia i mroki średniowiecza
Warren Ellis zaserwował nam opowieść interesującą, bo zniuansowaną – po trosze są to dzieje wyrzutka, który w jakiś sposób musi określić swoje istnienie w świecie, po trosze przedstawiono nam szerszą (choć nie tak szeroką, jakby się chciało) panoramę dla wszystkich. Widzimy zatem, że w mrokach średniowiecza – a przynajmniej takim wyobrażeniu, które ujęto w „Castlevanii”, żeby być ścisłym – niepodzielnie panuje kler. Rządy terroru, zamordyzm… ale jest też ruch oporu. Choć prawdziwą dramaturgię udaje się wydobyć zwłaszcza, gdy dochodzi do konfrontacji pomiędzy pozaziemskimi istotami a ludźmi.
Dracula i ród wampirów
To, moim zdaniem, jeden z najciekawszych punktów „Castlevanii”. Dracula zyskał tutaj fascynujący portret, który z jednej strony odpowiada wyobrażeniom znanym choćby z ekranizacji „Draculi” w reżyserii Francisa Forda Coppoli, gdzie najsłynniejszy wampir był nieszczęśliwym kochankiem, ale również bezwzględnym mordercą, z drugiej zaś poszerza perspektywę. Bo miłość do niewinnej kobiety,która chciała poznać Tepesa, a właściwie ostateczny efekt tego uczucia, sprowadził klątwę – tak na niego, jak i całą ludzkość. Chociaż… nie do końca. Tak, wiem, nieco to enigmatycznie, ale warto wiedzieć, że ród wampirów nie kończy się tylko na Vladzie, któremu głosu użycza inny aktor znany z „Hobbita”, a więc Graham McTavish. Jest diabelska moc.
Specyficzny styl i złowieszcza muzyka
Magia dźwięków i obrazów działa należycie. Projekty postaci, konkretne i dosyć zróżnicowane tła, scenograficzne zdobienia, generalnie osiągnięcie pewnego umownego realizmu – wszystko na plus. Podobnie jak ujęcie wszystkiego w stylistyce anime. Niepozbawione szczegółów, przekonywujące, podobnie, jak i instrumentalne ilustracje muzyczne. Dudniące, głębokie brzmienia, które wytwarzają szczególną, złowieszczą aurę. Wizualne elementy i audio potrafią wpłynąć hipnotyzująco na doświadczenie immersji.
Bezkompromisowość i akcja
Jest krwiście. Trup ściele się gęsto, jucha tryska na prawo i lewo, flaki wyrywane są z ciał niewiast, mężczyzn, noworodków, nikt nie boi się o to, aby przedstawić scenę z dekapitacją czy paleniem na stosie. Do pełni szczęścia brakuje tylko więcej erotyki! Akcji nie brakuje, choć jest ona nieco dawkowana. Widać to szczególnie dobrze na przykładzie scen z Trevorem, co dobrze oddaje też charakter postaci – w genach Belmonta zapisana jest jatka, zatem nie powinno dziwić, że konfrontacyjnych elementów jest mnóśtwo. A i oponentów nie brakuje. Efektownie wyglądają starcia z golemem-cyklopem czy hordą diabolicznych gargulców. O końcowym starciu nie wspominając.
Łowca wampirów staje do walki, by ocalić miasto oblężone przez piekielną armię, którą dowodzi Drakula we własnej osobie… cóż dodać? Serial sprawdza się znakomicie jako czysta, rozrywkowa formuła ujęta w stylistyce dark fantasy. Wampiry są nieśmiertelnie inspirujące!
Castlevania jest super – ale mogliby nieco ograniczyć nieszczęsne gore. Brakuje mi w tej serii takiej niedosłowności: budowania klimatu grozy zamiast walenia flakami po oczach 😛