Harley Quinn można określać na wiele sposobów. Naturalnie zwariowaną, przebojową, odrobinkę niezrozumianą, równie inteligentną, co i dziką… enfant terrible! Nic dziwnego, że Amanda Conner i Jimmy Palmiotti, scenarzyści komiksowej serii z The New 52, mogli mieć problemy, aby zapanować nad tą niewiastą. Jak jest w przypadku historii z albumu „Zamotana”?
Problem jest już z tożsamością tej nieszablonowej postaci. Nie chodzi tutaj jednak o dobrze znany fakt związany z tym, że Harley była w przeszłości praktykującym lekarzem psychiatrii, aby później – w wyniku miłosnego uniesienia, tudzież niezdrowej fascynacji Jokerem – przejść na stronę szaleństwa. Kwestia wiąże się z charakterem postaci. Quinzel w interpretacji Conner i Palmiottiego nie jest ani pełnoprawną bohaterką, ani wyrazistym złoczyńcą.
Najlepiej widać to w tytułowym zeszycie z drugiego albumu zbiorczego. W „Zamotanej” dochodzi do niespodziewanej sytuacji – na drodze Harley pojawia się Power Girl, która w wyniku zderzenia z asteroidą… straciła pamięć. Nasza wariatka wykorzystuje amnezję dalekiej (bo z alternatywnej rzeczywistości) kuzynki Supermana, aby stworzyć z nią duet superbohaterek. A zaczyna się od…
Wizyty w sklepie z ciuchami, babskich ploteczkach w restauracji, okazjonalnym występie w cyrku, a później – to znaczy po konfrontacji ze Sportsmasterem i Clock Kingiem – misja („To nie Kansas”) na planecie z gigantycznym mopsem i walka z Manosem, władcą wszechświata, którego strażnikiem jest bardzo zły kawałek pizzy. Nawet dla najbardziej surrealistycznych pomysłów znaleziono realną formę.
Szkoda tylko, że w tych zjawiskowych przedstawieniach zawsze czegoś brakuje. Najczęściej – choćby odrobinki wyrafinowania. Bo komediowy charakter komiksu najlepiej zawiera się w pojęciu „slapstick”. Szybka akcja, proste gagi, często fizyczny, dosyć przaśny humor, który na swój sposób jest uroczy, ale nie w nadmiarze. Nawet dowcipy z wyjątkowo dużego biustu Power Girl mogą z czasem spowszechnieć. Choć wiadomo – jest na co popatrzeć.
Ale w komiksie o Harley jest też sporo popkulturowych wariacji, bardzo udanych, choć może nieszczególnie oryginalnych. Zwłaszcza wizyta na San Diego Comic-Con, gdzie wrażliwa panna Quinn poznaje kulturę fanowską, brata się ze swoim wielbicielami, wyraża wdzięczności dla Bruce’a Timma i czeka w kolejce do Jima Lee – to jest naprawdę urocze! Podobnie jak epizodzik na rajskiej wyspie, gdzie czeka na nią Joker.
Głównym ilustratorem serii jest Chad Hardin, który potrafi sprawić, że nawet najbardziej irracjonalne idee prezentują się całkiem realistycznie. W jego pracach nie brakuje zadziorności i odpowiedniej dawki seksapilu. Najbardziej unikatowa pod względem graficznym jest zaś historia osadzona w San Diego, jako że do ilustracji zatrudniono wielu różnorodnych artystów. Czasami bardziej kreskówkowo, innym razem nieco mrocznie… nietypowo. Na plus!
Komiksowe dzieje Harley to mały chaosik. Być może niektóre opowieści są pretekstowe, a żarty nazbyt proste, jednak zabawa popkulturą, surrealistyczne przedstawienia i stopień nieprawdopodobieństwa rekompensują ewentualne mankamenty. Seksowna wariatka potrafi mimo wszystko hipnotyzować. Ot co, siła sugestii.
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu fantastycznym Paradoks.