Jest wyzywająco piękna, zabójczo wręcz uwodzicielska… choć niepozbawiona kilku  wad, które jednak w nie odbierają jej naturalnego uroku. Takie słowa mogą sugerować, że mowa jest o kobiecie. I to w zasadzie prawda, bo „Heavy Metal”, animacyjna perełka z początku lat 80. XX, odznacza się między innymi obecnością nieziemskich, nomen omen, heroin. Ale to nie jedyna, ani nie największa wartość historii.


Charakterne i najczęściej bardzo frywolne bohaterki faktycznie przyciągają wzrok, jednak uwagę zatrzymuje przede wszystkim całościowa wizja świata, a właściwie zróżnicowanych, w pełni autonomicznych rzeczywistości. „Heavy Metal” to przecież antologia opowieści fantasy i science-fiction, których charakter jest wypadkową talentów wielu twórców działających między innymi na łamach kultowego magazynu o tej samej nazwie, co film. Esencjonalna dla przywołanego tytułu jest umiejętna ekspozycja mrocznej strony fantastyki: grozy podszytej erotyką, niepokojących wizji przyszłości. Słowem – bezkompromisowych, przez co intrygujących przedstawień.

W obrębie takiej stylistyki opracowano właśnie animację wyreżyserowaną przez Geralda Pottertona, którego w procesie produkcyjnym wspomagali Ivan Reitman oraz Leonard Mogel, ówczesny wydawca magazynu „Heavy Metal”. Efekt? Hipnotyzujący. I to właściwie od samego początku, gdy świecąco na zielono kula – Loc-Nar – uobecnione zło, przemierzające kosmiczną przestrzeń zwiastuje śmierć i zniszczenie. Docierając na Ziemię natrafia na dziewczynkę, która może być jedyną obrończynią ludzkości. Zanim dojdzie jednak do nieuniknionej konfrontacji, niewiasta, a wraz z nią i my, wsłucha się w historie odwiecznej walki dobra ze złem.

h10

Batalii poza czasem, pomiędzy miejscami. Destrukcyjna siła Loc-Nara została potraktowana z jednej strony metaforycznie – jako żądza władzy, namiętności czy bogactwa – z drugiej zaś zupełnie dosłownie, a więc jako zielony, śmiercionośny strumień, tudzież armia zombie-pilotów czy gigantyczny wulkan. Reprezentacje zła bywają naprawdę osobliwe. Sugestywnie opowiada o nich sam Loc-Nar, sprawiając, że „Heavy Metal” to animacja złożona z retrospekcji, do której ilustracją dźwiękową jest muzyka zespołów Black Sabbath, Nazareth, Cheap Trick czy Journey. Zgodnie z nazwą – ciężkie granie wzmacniające dziką nastrojowość.

Pomimo że premiera filmu nastąpiła w 1981 roku, to perła nie straciła swojego blasku, zwłaszcza od strony koncepcyjnej. Antologia stanowi kontrolowane szaleństwo nadzwyczajnych pomysłów. Szczególne wrażenie sprawia epizod poświęcony taksówkarzowi z Nowego Jorku z 2023 roku („Harry Canyon”), gdzie w ramach konwencji neo-noir dochodzi do krwawych porachunków pomiędzy kosmiczną mafią a bezbronną, na pierwszy rzut oka dziewczyną, której towarzyszy główny bohater. Sprawa kradzieży tajemnego artefaktu otoczonego zieloną poświatą prowokuje zarówno rozbój, jak i erotyczne uniesienia.

Jeszcze ciekawsza zdaje się być historia Dena, postaci z komiksu opracowanego przez Richarda Corbena. To urealnienie marzeń nastoletniego chłopaka, geeka z kompleksami, który po eksperymencie ze szmaragdowym meteorytem przenosi się w krainę rodem z dark fantasy. Stając się herosem, nie stroni od przygód – rozumianych wieloznacznie. Czarowna ekspozycja świata pierwotnych instynktów i honorowych rozstrzygnięć w barbarzyńskim potyczkach podszytych magią oraz działaniami szalonych despotów. Magiczną zdolność do eskapistycznych przeżyć potraktowano tutaj dosłownie, w dodatku nad wyraz przekonująco.

Istnieją jednak segmenty, które mogą kłaść się cieniem na całej produkcji. Takim przykładem jest porwanie rządowej sekretarki przez kosmitów („So Beautiful and So Dangerous”), gdzie główne akcenty położono na obyczajowy, pieprzny humor (mechaniczny seks z robotem), choć z interesującym pomysłem na przedstawienie marionetkowych oficjeli państwowych… badających sprawę zmutowanych mieszkańców USA. Zadziwiające, a jednak spójne przedstawienia. Nie da się ukryć, że również sposób animacji może wydawać się dziś nieco archaiczny. Niegdyś – prekursorska wizja łącząca w sobie cechy techniki rotoskopowej i komputerowej, dziś – nieco siermiężna próba wytworzenia dynamiki pomiędzy obrazami wyjętymi niczym żywcem z komiksów Corbena, Wrightona czy Dana O’Bannona. Mimo to, wizualizacja nie jest pozbawiona uroku.

Utrwalenie obrazów dokonało się jednak przez tytaniczną pracę grafików – „Heavy Metal” to nieprawdopodobna dbałość o detale – i to zarówno jeśli chodzi o rys postaci złączonych w cielesnym  transie, jak i strzelaninie na blastery czy futurystycznej panoramie Nowego Jorku. Zapamiętuje się jednak przede wszystkim konkretne wizje. W moim odczuciu, szczególnie epizod poświęcony ostatniej obrończyni ludzkości wart jest uwagi. „Taarna”, inspirowana historiami „Arzach” Moebiusa, to historia o heroinie z krwi i kości, niemej, tajemniczej wojowniczce, która konfrontując się z barbarzyńskimi najeźdźcami stanowi o własnej legendzie. Jej duch i dziedzictwo, podobnie jak w przypadku Loc-Nara, jest wieczny. Tak też zamyka się szkatułkowa, wyjątkowo sprawnie opracowana formuła całego widowiska.

h11

Ten wyimaginowany spektakl swego czasu promowany był hasłem podróży do rzeczywistości, których nie widziało się nigdy przedtem. Poznania uniwersum wypełnionego tajemnicami i namiętnościami. Zdaje się, że słowa wypowiedziane we wczesnych latach 80. rezonują dziś w ten sam charakterystyczny sposób. „Heavy Metal”, czyli dzika erotyka, nęcące wyobrażenia poszczególnych światów i niecodzienna historia fantastyki. Nieśmiertelnie sugestywnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here